czwartek, 30 sierpnia 2012

Z wizytą na Rzymowskiego ;)

Spotkania po latach mogą być naprawdę owocne. Na przykład spotkanie koleżanki, która pracuje dla wydawnictwa. I wizyta w nowej księgarni. I wariackie zakupy na dużym rabacie. A i tak musiałam się ograniczyć do kwoty 150zł, bowiem wydatki dentystyczne skutecznie pochłaniają domowy budżet. Niemniej jednak, oto moje dzisiejsze ofiary. Wybierane na zasadzie nie do końca przemyślanego szaleństwa książkowego...;)





Jak widać mieszanka zawierająca najlepsze składniki, bo i powieść obyczajowa i kryminał i klasyka a nawet nietypowy podręcznik do fizyki. Kolejno od góry:

Tajemnica Noelle Diane Chamberlain - po zapoznaniu się z autorką podczas lektury Prawa matki jakoś nabrałam ochoty na więcej ;)

Kobieta bez twarzy Anny Fryczkowskiej - dokładnie z tego samego powodu. Starsza pani wnika zaostrzyła apetyt ;)

Czarownica Anny Klejzerowicz w ramach chomikowania lekkiej lektury na jesienne wieczory. Bo ja jednak lekkie to wolę na jesień i zimę ;)

Handlarz śmiercią Sary Blaedel - bo ciekawość zwyciężyła ;) na szczęście tym razem jest to pierwsza część serii więc chociaż raz zacznę od początku :) oby to był tylko dobry początek ;)

Tygrysy w porze czerwieni Lizy Klaussmann - a to już instynktowne bardziej, nic jeszcze o tej książce nie słyszałam, ale jakoś zaintrygowała mnie po opisach i informacji o autorce. Cóż, zobaczymy czy instynkt zadziałał prawidłowo ;)

Historia Lisey Stephena Kinga czyli od dawna upragniona książka, tylko ciągle się nie składało, ciągle coś, więc dziś, ha dziś opuściła razem ze mną półki księgarni

Na wschód od Edenu Johna Steinbecka za którą od dawna planowałam się zabrać. Dzisiejsza okazja zakupowego szaleństwa sprawiła, że w zasadzie byłą pierwszą na liście :)

I uwaga, uwaga Jak nauczyć fizyki swojego psa Chada Orzela, co do której moja odwaga nabierała mocy już od momentu premiery jakieś pół roku temu.. Otóż ja, humanistka do szpiku kości. zawsze chciałam zrozumieć fizykę. Wykłady z fizyki Feynmana leżą cierpliwie na półce. Koledzy w pracy (obaj inżynierowie) kibicują i służą pomocą dydaktyczną. Jeszcze żeby tylko ten mój ograniczony umysł chciał współpracować ;)

I na koniec Złodziejka Sarah Waters, na którą ostrzyłam sobie zęby od dawna wyszukując jej na jakichś wyprzedażach bądź promocjach. I w końcu się udało :)

Koleżanka pożegnała mnie tekstem "mam nadzieję, że chociaż do końca tygodnia ci wystarczy" ;)


Czytaj więcej

"Czterdzieści zasad miłości" Elif Safak


Miłość
mistrz brawurowej jazdy a nie logicznego uzasadnienia
Uzasadnienie szuka korzyści
Miłość
nie daje się zbić z tropu
przychodzi na silnych samozjadających się nogach
zainteresowanie sobą umiera
Miłość
ryzukuje wszystko nie prosi o nic
przegrywa boskie dary w kasynie

Bez przyczyny Bóg obdarzył cię życiem
bez powodu oddaj je z powrotem
Przegrywanie siebie przekracza wszystkie religie
Religia szuka łaski i przychylności
Ale Ci
którzy zgrywają się w kasynie życia
są ulubieńcami Boga
ponieważ ani nie wystawiają Pana na próbę
ani nie pukają w drzwi zysków i strat

Rumi, tł. Janusz Wielobób (źródło: http://sufizm.republika.pl/rumiwier.html)


Sufizm, derwisze i taniec radości

źródło:  http://www.agencja-wonderland.pl/derwisze.html
Sufici, zwani przez Arabów też derwiszami (dosł. żebrak, ubogi), to wyznawcy mistyczno-  ascetycznej ścieżki do poznania Boga. Drogami prowadzącymi sufitów do Boga są miłość, bojaźń i mądrość.  W 1273 roku, poeta i mistyk, zwany Rumim, założył zakon Mewlewitów, tańczących derwiszy, którego założenia wyrastały z sufizmu i ascetyzmu.  Rumi wierzył , że tańcem można zbliżyć się do Boga, wprowadzając ciało w stan żywych uniesień. Zakon zaś założył na cześć swojego mistrza, Szamasuddina, który naraził się ortodoksyjnym islamistom swoją swobodną interpretacją Koranu. Mimo śmierci swojego mistrza Rumi do końca był wierny jego pamięci.


Czterdzieści zasad miłości

Elif Safak poddaje swojego czytelnika ogromnej próbie. W krótkim prologu zdradza niemalże całą fabułę książki, której początek prowadzony dość leniwą narracją, może nieco zniechęcać i powodować znużenie lekturą. Co zatem sprawiło, że znając zasadniczą fabułę książki przeczytałam ją w całości? I co sprawiło że mimo, że sprawy duchowe są dla mnie czymś w rodzaju wróżenia z fusów, czego nie lubię, nie odrzuciły mnie ostatecznie od lektury? Niewątpliwie pióro autorki. A może jeszcze to, że chciałam przejść tę próbę, nie poddając się już na starcie. Jak Derek Redmond w 1992 roku dotrzeć do mety. Nie poddać się znużonemu ego. I cóż, wygląda na to, że sufici w jakiś sposób jednak mnie odmienili.

Ella Rubinstein ma czterdzieści lat, troje niemalże dorosłych dzieci, z mężem Davidem żyje od ponad dwudziestu lat. Jest matką, żoną, gospodynią domową. Jej codzienną rozrywką jest układanie menu na wszystkie posiłki dla domowników, a następnie przygotowywanie tych posiłków. Jest kobietą poukładaną, z terminarzem w dłoni - wszystko od najdrobniejszych czynności po te bardziej złożone, Ella musi mieć dokładnie rozplanowane. Wszystko póki co wygląda w porządku, prawda? A jednak pewnie nikogo nie zdziwi, że pewnego dnia Ella składa pozew o rozwód i opuszcza rodzinę. Jak łatwo można się domyślić motywacją do takich działań stała się miłość. Banalne, prawda? Historia ostatnio dość modna w każdym romansowym wydaniu. A jednak wyobraźcie sobie, że to co pozornie jest tak banalne, powoli, coraz bardziej, coraz więcej, wciąga czytelnika w rozwijaną historię, leniwie prowadzoną, spokojnie, w czasami irytujący sposób. Niewątpliwie uczy to cierpliwości i pokory. A jak wiadomo ja i cierpliwość walczymy ze sobą bezustannie ;)

Ella, jako gospodyni domowa nie ma stałego zatrudnienia. Jednakże gdy dzieci dorastają i już mniej potrzebują jej uwagi , zaczyna odczuwać brak zajęcia. Dlatego właśnie zaczyna szukać pracy, choć swoje szanse na jej znalezienie ocenia dość nisko. W końcu ostatnie dwadzieścia lat spędziła w domu, gotując, sprzątając i piorąc. Ku jej zaskoczeniu dostaje pracę w w pewnej agencji wydawniczej i stanowisko recenzentki. Pierwszą książką jaka do niej trafia jest Słodkie bluźnierstwo nikomu nie znanego autora Aziza Z.  Zahary. Już pierwsze spotkanie z lekturą wprawia ją w zdumienie, bowiem książka omawia historię Rumiego i Szamsa z Tabrizu, dwóch duchowych towarzyszy, których spotkanie odmieniło ich obu, a z pierwszego uczyniło znanego poetę. I tak czytelnik zostaje uraczony książką w książce, czyli w trakcie lektury historii Elli poznajemy również fabułę Słodkiego bluźnierstwa, która z kolei przedstawia przebieg wydarzeń również od końca, czyli od jej tragicznego finału. Co więcej Słodkie bluźnierstwo ma tyle głosów ile osób pojawiło się w kręgu obydwu mistyków. Synów Rumiego, przybranej córki, żony, pijaka, który obserwował obu, żebraka chorego na trąd, nierządnicy, a także zabójcy. Każda z tych osób odkrywa, że Szams ma na nią jakiś wpływ, każda odczuwa odmianę, każda też w jakiś sposób zmieni  swój los pod wpływem czy to sympatii dla duchowego towarzysza Rumiego, czy to nienawiści do niego..


Po lekturze

Początki były trudne. Jestem typem rozumowym, wolałabym przeczytać podręcznik do fizyki niż jakieś duchowe poradniki i chociaż ani jednego ani drugiego bym nie zrozumiała przez swoje ograniczenia, tak jednak z ograniczeniem dotyczącym nie rozumienia fizyki jestem gotowa walczyć. Z tym drugim już nie. Dlatego chwilami ciężko było mi czytać wypowiedzi Szamsa i kolejno wypowiadane zasady miłości. Szams bowiem mówi o miłości duchowej, na szczęście dla mnie, nie w rozumieniu religijnym, pełnym dogmatów i zasad. Jednak im dłużej go słuchałam, bo takie wrażenie robi powieść, że słucha się Szamsa, tym bardziej rozumiałam, że to co mówi, jest zbliżone jednak do moich własnych przemyśleń. Według Szamsa zarówno Bóg jak i Szeitan mieszkają w człowieku. Dlatego należy się cieszyć życiem tu i teraz, bo nie ma ani żadnego nieba, ani żadnego piekła. Bóg nie jest handlarzem, który rozlicza człowieka z jego dobrych i złych uczynków, by w ramach transakcji wymiennej za złe ukarać go piekłem, za dobre niebem. Niebo i piekło istnieje tylko w człowieku. To człowiek musi wiele zmienić w sobie, żeby cieszyć się niebem na ziemi. Miłość, mądrość, bojaźń. Zupełnie inaczej teraz to dla mnie brzmi i wiem, że książka mimo rozterek, dała mi dawno nie odczuwanej przyjemności powolnego czytania. Zabiegana we wszystkim książki łykałam jedna po drugiej, czasami krzywdząc sama siebie, nie robiąc sobie nawet dłużej przerwy między jedną a drugą. Czterdzieści zasad miłości czytałam przez kilka dni. I przyznaję że dawno mi nie sprawiło to takiej przyjemności.


Czterdzieści zasad miłości, Elif Safak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012
Czytaj więcej

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Samokrytycznie z przymrużeniem oka ;)

Czasami... Nie, przepraszam, nie czasami - bardzo często. Otóż bardzo często słyszę - "Ale fajny ten twój książkowy nałóg. Taki zdrowy!". W takich chwilach myślę, czy aby na pewno zdrowy? Proszę, oto parę samokrytycznych przykładów z mojego zwichrowanego życia codziennego:

Przykład nr 1 - książki mnie kiedyś zabiją. Na przykład spektakularnie spadając mi na głowę w środku nocy. Trzymane na ramie łóżka, tuż nad głową, żeby było wygodniej sięgać, stoją w ilości niesprecyzowanej, gabarytów różnorodnych, od tych niedużych po grube tomiszcza. Na przykład w twardej oprawie. I niech się przytrafi jakiś koszmar, gwałtowniejsze poruszenie we śnie i ta cała konstrukcja się zawali? Prosto na moją śpiącą i śniącą łepetynę? Zapewniam, że sprzątam ją (stertę, nie łepetynę) cyklicznie, a ona i tak się tam pojawia, niczym wyrzucony bumerang. Nie mam pojęcia jak. Po prostu to się dzieje, tak jak się dzieje to, że nie wiem kiedy i jak sięgam po następną książkę, choć zaklinałam się na wszelkie możliwe dla siebie motywatory, że nie czytam, tylko sprzątam/zmywam/wychodzę z Potworami/ czy co tam właśnie w danym momencie powinnam zrobić. A po chwili już spokojnie tonę w kolejnej powieści..

Przykład nr 2 - książki wykończą mój kręgosłup. Tak, tak, powinnam kupić sobie czytnik e- booków. A skoro już mam taki wstręt do czytników to chociaż powinnam ograniczyć noszenie książek do jednego egzemplarza na raz. Tu też zagadkowo, często odnajduję w swojej torbie pięć lub więcej książek. I tak na przykład dźwigam od tygodnia trzy przeczytane już książki (czemu u licha nie odłożyłam ich na półkę..?), jedną którą czytam aktualnie i ostatnią, której nawet nie mam pewności, czy w ogóle będę miała ochotę czytać w następnej kolejności..A plecy bolą! że już nie wspomnę o stronie czysto finansowej przedsięwzięcia - nie, nie chodzi o ceny książek, tylko toreb, które muszą te książki dźwigać. Ileż to razy wracając w pośpiechu musiałam łapać w ostatniej chwili zawartość mojej torby, w której coś nagle trzasnęło i pasek/ramiączko pękało z bólem? A potem albo naprawa, która jest doraźna i na dłuższą metę nie przynosi efektów, bo incydenty z łapaniem zawartości zdarzają się coraz częściej, albo zakup kolejnej torby, która wytrzyma znowu tylko jakiś czas, do zasłużonej emerytury. A że to zawsze musi być duża torba to i wydatek większy..

Przykład nr 3. - książki doprowadzą mnie do jakiegoś zaburzenia psychicznego. Ano tak. Kiedyś w końcu zgubię tę cienką granicę pomiędzy rzeczywistością, a fabułą fikcyjną. Już konfabuluję i gubię wątek, a co będzie dalej? Jak Krzysztof z Obłędu zacznę widzieć na ulicach postacie fikcyjne, albo stanę się współczesną Alicją w kranie czarów, tylko owe czary będą miały swoje źródło w mojej zaburzonej psychice. Zresztą, już jest kiepsko, bo mam obsesję na punkcie swoich książek, mogę godzinami patrzeć na półki, a na wyświetlaczu telefonu mam - tak, tak, zdjęcie mojej biblioteki.


I podejrzewam, że gdyby nie mąż, na którego mogę zawsze liczyć, umarłabym z głodu, bo ostatnie pieniądze i tak wydałabym na książkę..

Zatem? Czy to aby na pewno zdrowy nałóg?
Czytaj więcej

piątek, 24 sierpnia 2012

"Aż gniew twój przeminie" Asa Larsson

I mnie dopadło letnie znużenie. Upał wymęczył. Stojąc naprzeciwko moich półek wypełnionych książkami do przeczytania (zachomikowałam na wyprzedażach takie zapasy, że starczy na pewno do przyszłego roku ;D) i rozważając wybór kolejnej lektury nagle uznałam, że chcę coś zimowego. Coś co mnie trochę choć myślą wybawi od tej temperatury za oknem. I zrobiła to Asa Larsson swoim lekko napisanym kryminałem, który czyta się wprost wyśmienicie, a jednocześnie opisywany, wciąż zimowy (choć w powieści kwiecień), krajobraz, przywołał odrobinę chłodu.

Na ogół zaczynam jakieś cykle książkowe od środka. Nie robię tego celowo, naprawdę, taki chyba mój pech ;) Gdy zaczęłam czytać książki o Kurcie Wallanderze nie miałam w ogóle świadomości, że jest tego sporo części i że mają swoją chronologię, wyznaczaną kolejnymi wydarzeniami w życiu detektywa. I tak gdy czytałam o załamaniu Wallandera, przyczynę załamania poznałam dopiero kilka książek później. Harry'ego Hole także poznałam od jakiejś środkowej części i później składanie wszystkiego w całość zajęło mi chwilę. Obiecywałam sobie, że nigdy więcej tak nie zrobię i będę sprawdzać, czy czytany kryminał należy do serii i jeśli tak, to jaka jest mniej więcej jej kolejność. Obiecanki cacanki jakby to powiedziała moja Babcia. Z Rebeką Martinson poznałam się również w środku cyklu, bo jak się doczytałam Aż gniew twój przeminie jest czwartą częścią z kolei. Ale po przeczytaniu kilku recenzji pierwszych części przestałam żałować, bo okazuje się, że pisarka znacznie bardziej rozwinęła swój warsztat literacki i każda kolejna część jest dużo lepsza od poprzedniej. A na szczęście w ogóle nie czułam braku jakichś informacji z części poprzednich, bo te były, krótko to krótko, jednak uzupełniane przez autorkę, krótkimi opisami poprzednich wydarzeń.

Rebeka Martinson w przeciwieństwie do Wallandera czy Harry'ego nie jest policyjnym detektywem, a prokuratorem. Wydawałoby się, że w związku z tym jej działania w terenie będą ograniczone, ale jednak Rebeka nie jest do końca typem biurokraty. Owszem, pilnuje porządku w dokumentach, dba o terminowość, ale też gdy trzeba zapukać do drzwi przestępcy wraz z ekipą policjantów, robi takie rzeczy bez wahania. Chociaż mi tak naprawdę zaimponowała czymś zupełnie innym. Powaliła mnie na kolana, gdy sama będąc w sytuacji zagrożenia własnego zdrowia, ba, życia, kładzie nacisk na ratowanie psa. Na dodatek nie swojego. A jednak. I już, wystarczyło, już będę wiernie podążać za losami Rebeki Martinson..`

W czwartej części jej przygód dużą część narracji przejmuje Wilma, a w zasadzie jej duch, ponieważ Wilma nie żyje i relacjonuje czytelnikowi jak do tego doszło. Wraz ze swoim chłopakiem Simonem, podjęli decyzję o nurkowaniu w oblodzonym jeziorze Vittangijärvi, w którym jak się dowiedzieli, może znajdywać się wrak rozbitego w okresie drugiej wojny światowej samolotu. Fascynujący temat rozbitego samolotu, jego wraku spoczywającego na dnie jeziora, wygania ich w ten październikowy dzień do lasu, nad jezioro. Tam przygotowują wszystko z należytą ostrożnością i wiedzą. Wycinają odpowiedniej wielkości przerębel, zabezpieczają linę krzyżakiem, wreszcie ustalają rodzaj sygnalizacji już pod wodą. Nurkują do wody i tak zaczyna się ich ostatnia podróż. W kwietniu zostaje odnalezione ciało Wilmy i wraz z jej duchem podążamy za ekipą śledczą. Ale to żywi muszą odnaleźć sprawców, muszą odkryć kto zawinił i dlaczego komuś mogło zależeć na śmierci dwójki nastolatków. I tu do akcji wkracza niezwykła policjantka Anna Maria Mella, której siła charakteru jest naprawdę ogromna, pomimo przejść, niechęci kolegów i coraz mniejszej satysfakcji z własnej pracy. Wspólnie z Rebeką dość szybko domyślają się, kto mógł być sprawcą. Szczególnie, że Kiruna jest niedużą miejscowością, wszyscy się znają nawzajem i nie jest dużą trudnością dowiedzieć wielu rzeczy o mieszkańcach. Ale dużo trudniej jest poznać motyw, znaleźć dowody, a w końcu aresztować sprawców. Po nitce do kłębka, wraz z reminiscencjami z wojennej przeszłości, zagadka zostaje rozwiązana, wraz z pełnym napięcia finałem.

Zdecydowanie dobra lektura. Na upał zaś idealna ;)

Aż gniew twój przeminie, Asa Larsson, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012

Czytaj więcej

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

"Do następnych mistrzostw" Eshkol Nevo

Przyjaźń. Bez niej wszystkie nasze przeprowadzki, trudne momenty, chorowanie, czy zwykłe wspólne wieczory..cóż, bez niej byłoby mi źle. Moje dziewczyny, szalone, czasami irytujące, są jednak najwspanialszym prezentem od życia. Mimo tego, że wszystkie jesteśmy po 30-stce i wypadałoby się ustatkować w sensie mentalnym, cóż, wszystkie potrafimy nieźle zaszaleć. Wystarczy wspomnieć nasze imprezy. Mój panieński. Wyprawy do księgarni i "ratowanie" książek ;) Dyskusje czasami absurdalne, a czasami pełne refleksji. Wspólny śmiech i płacz. Pocieszanie i ochrzanianie się nawzajem, jeśli zajdzie taka potrzeba. Gdy czytałam Do następnych mistrzostw po prostu nie mogłam przestać się uśmiechać, choć były i momenty nie do śmiechu. Ale mój uśmiech nieodmiennie wywoływała ta paczka przyjaciół, razem od tylu lat, pomimo zmian w świecie zewnętrznym i własnych, osobistych zmian życiowych. Bo chyba nic tak nie cieszy jak czytanie o przyjaźni. I to o niej jest książka Eshkola Nevo, nie o piłce nożnej, co może sugerować tytuł.

Gdy ledwie nastoletni Frid jechał na spotkanie ze swoim nowo poznanym przyjacielem o imieniu Joaw, a nazywanym Churchillem, zastał u jego boku dwóch innych chłopców, których nie znał. Zdenerwował się, zawrócił i chciał uciec. Ale zwyciężyło dobre wychowanie, które mówiło, że nie wypada nie pojawić się w umówionym miejscu. Zawrócił więc ponownie. Do samochodu jego rodziców wpakowało się więc zamiast jednego, trzech chłopców. Dwaj pozostali to Amichaj i Orif, o których Frid pomyślał - byle wytrzymać z nimi teraz, przecież później nie będę musiał mieć z nimi nic wspólnego. Chyba by nie uwierzył, gdyby właśnie wtedy ktoś mu powiedział, że 25 lat później będą nie tylko nadal się spotykać, ale będą jedyną paczką przyjaciół z lat szkolnych, która przetrwała i nadal się przyjaźni. Z wszystkimi tej przyjaźni urokami i problemami.

Frid jest narratorem całej powieści i to z jego perspektywy poznajemy losy całej czwórki, która po dzieciństwie spędzonym w Hajfie, przenosi się do Tel- Awiwu. Wbrew pozorom nie jest to banda kolesi, którzy spotykają się tylko na oglądanie meczy piłki nożnej i picie piwa. Owszem, piłka nożna, której są kibicami, odgrywa ważną rolę w ich życiu, ale nie jedyną. Jednakże to mistrzostwa w piłce nożnej są źródłem pomysłu na jaki wpada Amichaj, zresztą naczelny pomysłodawca grupy. Pomysł, banalny w swej prostocie, polegający na wypisaniu trzech życzeń/postanowień na temat tego, co każdy z nich chciałby osiągnąć do następnych mistrzostw, doprowadzi do wielu zabawnych, ale też i dramatycznych wydarzeń. Ale na razie każdy z nich wypisuje trzy życzenia na kartce, nawiązujące do aktualnych pragnień. Niektóre zdezaktualizują się już po dwóch tygodniach. Niektóre spełnią się w sposób przewrotny. Frid obserwator grupy, opowiada kolejno o losach każdego z życzeń, niejednokrotnie wracając do przeszłości, by zapoznać czytelnika z ich wspólną młodością, popełnianymi błędami, których nierzadko konsekwencją było właśnie spełnienie tych życzeń...

Przyjaźń jest tutaj motywem przewodnim, ale obok niego wplatana jest aktualna sytuacja Izraela, targanego atakami terrorystycznymi, czy konfliktem z Palestyną, w związku z czym bohaterowie przeżywają czasami sytuacje dramatyczne, jak wtedy, gdy są przypadkowo świadkami porwania człowieka wprost z ulicy, czy znowu słuchają doniesień o wybuchu bomby w kawiarni, w której parę dni temu pili kawę.. Muszą też zmierzyć się ze śmiercią bliskiej sobie osoby, otrząsnąć się z tej żałoby i wspólnie zmotywować do działania. Przeżyć swoje dramaty i swoje rozstania. Aby wreszcie dotrzeć do kolejnych mistrzostw z życzeniami spełnionymi na opak..

Jest to nie tylko ciepła powieść o przyjaźni, ale również mądra, refleksyjna powieść o życiu. Bardzo dobra powieść, napisana świetnym językiem, z niezwykłym wyczuciem i dojrzałością. Polecam z całego serca, myślę, że każdy w tej powieści znajdzie coś dla siebie, każdy kto choć raz w życiu zaznał serdeczności przyjaźni.


Do następnych mistrzostw, Eshkol Nevo, Muza, Warszawa 2012
Czytaj więcej

niedziela, 19 sierpnia 2012

"Bądź szczęśliwy. Nie żałuj niczego. Nie oczekuj niczego..."

To, co ma ci się przydarzyć, jest zapisane w księdze, której karty odwraca ślepy wiatr wieczności (Omar Khayyam)*

Takim mottem rozpoczyna się Krzyż Południa Jerzego Krzysztonia, czyli kontynuacja losów bohaterów Wielbłąda na stepie. I jest to motto jak najbardziej adekwatne do treści książki.

Jaśka z synami, Jurkiem i Mariuszem, Ziutą i Zosią trafiają z wojskiem polskim do Persji. Tam pierwsze dni koczują na plaży, śpiąc na piasku, niezależnie od upałów czy deszczu. Tu zaczynają się poważniejsze kłopoty całej rodziny. Najpierw epidemia czerwonki, którą cały obóz uchodźców przeżyje z trudem. Nieznośny upał i piasek, który wciska się we wszystkie części ciała, ile by człowiek nie próbował się przed tym obronić. I to też tu Jurek przeżyje największe rozczarowanie w oczekiwaniu na zaginionego dawno ojca, którego spodziewa się wraz z transportem kolejnych emigrantów.  Pojawiająca się w tym fragmencie ballada Mickiewicza "Powrót taty", którą Jurka, podobnie jak mnie, uczono gdy był dzieckiem, na pamięć, sprawia, że w moich oczach pojawiają się łzy ogromnego wzruszenia. Niestety, ojca nie ma ani na tym statku, ani na drugim z rannymi żołnierzami. A wzruszeń powieść zapewni jeszcze bardzo wiele..Po kilku dniach zostają przetransportowani wielkimi ciężarówkami terenowymi do Teheranu, a właściwie na jego obrzeża, by tam zamieszkać w Obozie Drugim. W obozie zaś zbiera się ogromna ilość ludzi, pochodzących z różnych stron świata.  Osobliwe to było koczowisko, jakby ktoś wymieszał lud osiadły na przestrzeniach od Dźwiny do Czeremszu! Jedni żegnali się na katolicką modłę, drudzy na prawosławną, a inni nie żegnali się wcale, gdyż byli starozakonni. Poleszucy milcząc zezem spoglądali. Wołyniakom szlacheckie fumy uderzały do nosa. Białorusinów nikt o nic nie pytał. Lwowianki po dawnemu nie kochały wilniuczek, te zaś nie cierpiały "tajojek". Ale wypadło żyć pod jednym dachem i klepać tę samą biedę.**


W obozie drugim przyjdzie im przeżyć wiele trudnych miesięcy. Jest to obóz pozbawiony wszelkiej roślinności i choć początkowo cieszą ich bloki w końcu z cegły, a nie wiecznie jakieś ziemianki czy lepianki, z czasem ich ponury, surowy widok, pozbawiony roślinności, "pokolorowany" jedynie suszącymi się ubraniami, staje się nie do zniesienia. Jak się okazuje wyzwolenie od katorżniczej pracy wcale nie poprawia ich nastrojów, bezczynne czekanie na kolejny transport do Afryki lub do Indii skłania ich do wielu smutnych refleksji nad własnym, trudnym losem. Trudne to były czasy dla tej rodziny, a niestety nadchodzą jeszcze trudniejsze. Najpierw pozornie niewinna operacja Zosi, usunięcie "ślepej kiszki", zabieg wydawałoby się śmieszny w swej łatwości, odbiera młodziutkiej dziewczynie życie. To Jurek miał przeczucia co do tej operacji, on jeden błagał ciotkę, by się jej nie poddawała.. Moje nadzieje na spotkanie Stacha z Zosią legły w gruzach. Zamazały mi się litery przed oczami.. Dopiero po chwili odkryłam, że to przez łzy.

I też tutaj w Teheranie, Jurka spotka największe nieszczęście, jakim stała się utrata lewej ręki. Przemyślenia chłopca dotyczące śmierci, wyrwania się z jej ramion, przetrwania pomimo kiepskich rokowań i długiej walki o życie, przyprawiają czytelnika o kolejne łzy. Jest w tym i żal i złość za stratą, na domiar złego stratą, której wcale nie musiał biedny Jurik ponosić, ponieważ to głupota lekarza, tego samego który nie dopilnował Zosi po operacji, spowodowała takie spustoszenie w jego ramieniu, to i jeszcze fakt, że dopiero pół roku później poznano inną niż amputacja, metodę walki z gangreną.. Jest też w tych przemyśleniach ogromna wola walki o przetrwanie, o udowodnienie samemu sobie i całemu światu, że z tą jedną ocalałą ręką Jurek sobie poradzi.

Krzyż południa jest znacznie bardziej gorzką lekturą od Wielbłąda na stepie. Chłopcy już tak nie przeżywają przygody życia, są bardziej świadomi swojego wygnania, niepewnego losu własnego i ojca, oraz śmierci. Jednak im więcej czytam, tym więcej chciałabym jeszcze. Krzysztoń jest jak uzależnienie wciągające coraz mocniej. Wpadam w stworzony przez niego powieściowy świat jak w jakiś świat równoległy i nawet słyszę ten chlupot wody uderzającej o szalupę, czuję ten piasek wgryzający się w ciało, widzę perskie dywany tkane przez dziewczynki, znikam ze świata rzeczywistego.



Krzyż Południa, Jerzy Krzysztoń, Czytelnik, Warszawa 1983
* str. 5
** str. 82
Czytaj więcej

piątek, 17 sierpnia 2012

"Zawsze przy mnie stój" Carolyn Jess- Cooke

Przeczytałam tę książkę już dwa dni temu, ale jest mi bardzo ciężko zabierać się do opisania wrażeń. Trochę jakbym przeczytała tę książkę na przekór samej sobie, a teraz dodatkowo na przekór samej sobie biorę się za jej opis.

Gdybym spotkała się z tą powieścią bez tych wszystkich entuzjastycznych recenzji i bez zachęty ze strony kilkorga znajomych, otóż gdybym natknęła się na nią w księgarni, lub w bibliotece nawet bym nie zatrzymała na niej za długo wzroku. Okładka jest dla mnie za słodka, także zetknięcie się z nią  nie zaliczam do najszczęśliwszych..


Ale to tylko okładka i szczęśliwie dla książki, nie ma nic wspólnego z jej treścią. Uff ;)

Jednakże to nie wszystko z wrażeń estetycznie nieentuzjastycznych ;) Książka jest napisana owszem, lekko i przyjemnie, owszem, czyta się ją bardzo szybko, ale wpisuje się w nurt takiej fantastyki, w jakiej ja się nie odnajduję od lat co najmniej dwudziestu, jak nie dłużej.. i chociaż lubię czasem poczytać o różnych światach fantastycznych tak ten nie przemawia do mnie zupełnie.  A dotyczy to opieki anielskiej konkretnie. Jeśli anioły to tylko te u Jakuba Ćwieka, najchętniej z pierwszych dwóch tomów "Kłamcy" ;)

Ad rem jednak! Margot umiera, w nieznanych sobie okolicznościach, jednakże wraca na ziemię jako..swój anioł o imieniu Ruth. Jest świadkiem swoich narodzin, dorastania oraz podejmowanych decyzji. Na początku nie do końca rozumie swoją rolę, chce ingerować w decyzje Margot, zmieniać jej los, na co jednak nie ma wpływu. Jej rolą jest bowiem ogólnie rzecz ujmując być przy swojej podopiecznej i ją kochać. A Margot niestety ma bardzo trudne początki. Jej matka, narkomanka, umiera tuż po porodzie, ojciec nie przyznaje się do ojcostwa, mała więc trafia do rodziny zastępczej. Jednak żeby nie było za wesoło, rodzice zostają zamordowani przez mafię. Kolejna rodzina zastępcza to małżeństwo, które wykorzystuje emigrantów przybywających nielegalnie do kraju. Dziecko jest im potrzebne tylko dlatego, że dostaną dzięki temu zasiłek. A sama Margot w ogóle ich nie interesuje, więc dziecko jest zaniedbane, głodne, bite. Gdy los ponownie się odmienia i dziewczynka trafia do rodziny doktora Edwardsa, ponownie musi się odmienić na gorsze i odesłać ją do sierocińca, gdzie, a jakże, rządzi psychopatka, odbijająca swoje traumy z dzieciństwa na swoich podopiecznych. W sposób godny niejednego seryjnego mordercy. Dalsza lektura przynosi dorosłość Margot i niestety, ukazanie jej mrocznej strony, która wskazuje, że jest taka sama jak jej opiekunowie - nie umiała nauczyć się z własnego doświadczenia i być dobrą matką dla swojego syna. Krótko mówiąc ani treść, ani główna bohaterka nie przemówiły do mnie zupełnie.

Nie przemawia też motyw anioła. Brak jakichkolwiek odczuć jeśli chodzi o samą Margot, że ktoś się nią opiekuje i nad nią czuwa, poczucie osamotnienia i zapadanie się w kolejnych nałogach, sprawiają, że nie do końca rozumiem samego pomysłu. Skoro już obracamy się w takich regionach fantastyki dobrze by było, żeby główna bohaterka choć trochę odczuła tę anielską opiekę. Jednak życie Margot przebiega w zasadzie dokładnie tak samo jak Ruth, łącznie  z tragicznym finałem. Jaki więc ostatecznie przyświecał cel autorce? Niestety, tego się już nie dowiedziałam..

Ale.. No właśnie, jest jednak jakieś ale. Bo to nie jest tak, że książka w ogóle mi się nie podobała i że ją odrzuciłam i od razu wrzuciłam na półkę "do wymiany", co na przykład od razu zrobiłam z książką Michalak, czy Evansa. Jest w niej nienazwane coś, co mnie zauroczyło. Co sprawiło, że przeczytałam ją w parę godzin, że jednak nie oderwałam się od lektury. Tylko problem w tym, że w ogóle nie umiem nazwać tego czegoś :) Ostatecznie najlepiej jest się przekonać na własnej skórze. A że książka jest dostępna w Znaku za całe 10zł to do tego przekonywania się zachęcam ;)

http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3007,tytul,Zawsze_przy_mnie_stoj


Zawsze przy mnie stój, Carolyn Jess- Cooke,Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2011


Czytaj więcej

środa, 15 sierpnia 2012

"Wielbłąd na stepie" Jerzego Krzysztonia

Stepem rozkiełznany mknął wiatr. Opił się stepowych wonności i nakradł aromatów. Raz zieloną, raz srebrną miał grzywę. Mierzwiły się pod nim kępy traw, tarzał się w nich i cwałował dalej z kopyta, bo nic go nie zmęczyły te dalekie przestrzenie, w których się począł pod słońcem. *

Zdjęcie pochodzi z http://fotopstryczek.blox.pl/2010/02/Step-w-Kazachstanie-listopad-2009.html

Jerzy Krzysztoń, odkąd odkryłam jego pisarstwo dzięki lekturze Obłędu, dołączył do listy moich ulubionych pisarzy. Czytanie jego książek jest niesamowitą przyjemnością i zwyczajnie - porywa swoją poetycką prozą. Nawet gdy pisze o trudach emigracji, wojennej zawierusze i śmierci.

Wielbłąd na stepie jest książką wspomnieniową, dotyczącą młodzieńczych lat autora, spędzonych w Kazachstanie, a następnie w Uzbekistanie, w latach 1941-1942. Po wybuchu II-giej wojny światowej i aresztowaniu jej męża, Jaśka, młoda matka dwóch chłopców Jurka i Mariuszka, jej siostra Zosia, oraz przypadkowa sąsiadka Ziuta, wraz z synem Stachem, emigrują z rodzinnego Grodna do Kazachstanu. Trzymając się razem z czasem zaczynają tworzyć swoistą rodzinę, która wspólnymi siłami radzi sobie z wszystkimi wydarzeniami, z jakimi przyjdzie im się zmierzyć.  Na początku praca w kołchozie Obuchówka, dość prosta, przy robieniu cegieł czy zbieraniu kiziaka na opał, ale niedługo potem wędrówka przez step do następnego obozu, gdzie pracują wszyscy na budowie linii kolejowej.  Pierwsze trudności pojawiły się podczas oczekiwania na pociąg, który miał ich zawieść na miejsce. Przez trzy dni koczowano pod gołym niebem w deszczu i zimnie. Ale to było zaledwie przedwstępem do czekających ich trudności- ogromnej ilość ludzi, którzy zdecydowali się na trudy emigracji, uciekając przed koszmarem wojennym. Polacy przekonani, że nie ma już Polski, zrezygnowani Ukraińcy oraz koczujący nieopodal Kazachowie stworzyli na czas budowy torów niezwykłe społeczeństwo, w którym trudno było cokolwiek ukryć. Mieszkając na kupie w ziemiankach lub namiotach rozpoczęli ciężką, znojną pracę. Zaś chłopcy, Jurek i Mariuszek, przeżywali przygodę życia eksplorując step, kąpiąc się w zakazanej przez matce rzece Ubagan, odkrywając bogatą przyrodę i świat zwierząt. Podczas gdy dorośli musieli ciężko pracować na przydzielone 400 gramów chleba i miskę zabielonej mąką zupy.


Jednak był to też okres przeżywania prawdziwej radości z życia, odkrywania wzajemnej troski człowieka o człowieka, a także miłości, choć w tak trudnych warunkach, miłości pozbawionej perspektyw na bezpieczny dom z białym płotkiem i wymarzoną gromadką dzieci. Takie marzenia Zosia, siostra Jaśki, spychała gdzieś w głąb siebie by do nich za często nie zaglądać. Trzeźwo stąpająca po ziemi dziewczyna miała pełną świadomość, że przyszłość jest bardzo niepewna i nie warto oddawać się marzeniom. Pozwoliła jednak poddać się miłości jaką obdarzył ją Stach i nieśmiało myśleć, że może, kiedyś.. Przewrotny los ponownie daje jej pstryczka w nos, gdy w pewną zimową noc dociera do obozu polski żołnierz i mówi o wojsku polskim, o nadziei dla kraju i swoją przemową sprawa, że Stach nie ma wyjścia i choć nie chce, do wojska zaciągnąć się musi.. Jestem bardzo ciekawa, czy w kontynuacji powieści Krzyżu południa. Stach i Zosia spotkają się ponownie..

Ostra, kazachska zima zbiera ogromne żniwo, burze zwane buranami są nie do przejścia - wyjście w step w taką porę to niechybna śmierć. Każdego dnia trzeba robić tunele w śniegu aby się dostać  do budowy torów,  zarówno ziemianki jak i namioty są pokryte ciężkim śniegiem i bez podkopów nie sposób się z nich wydostać. Piękne, kazachskie lato jest już bladym wspomnieniem w tej strasznej zimie, podczas której Mariuszek przeżywa najgorsze chwile, w ciężkiej gorączce, z zapaleniem płuc i brakiem lekarstw. Po czymś takim można zacząć wierzyć w cuda. I cóż, ci religijni ludzie, pokładający wiarę w Bogu tak to traktują i znowu zawierzają Opatrzności.  Pomimo znoju, lęku, niepewności jutra. A  może właśnie dzięki takiej ufności udaje im się dokończyć budowę i ruszyć dalej?

Jest to piękna, mądra książka, ale ja chyba przestaję w ogóle być obiektywna jeśli chodzi o Krzysztonia ;) ale i tak będę mówić - czytajcie Krzysztonia. Bo to wspaniały pisarz i nie powinien odejść w zapomnienie.


Wielbłąd na stepie, Jerzy Krzysztoń, Czytelnik, Warszawa 1978
* str. 7

Czytaj więcej

Nadrabianie zaległości

Ponieważ od ostatniego wpisu przeczytałam trzy książki, a teraz jestem w połowie czwartej muszę trochę nadrobić zaległości jakie powstały z tego powodu, bo za chwilę urosną do rangi całego stosu i nie dam rady chyba nadrobić tego wszystkiego na raz ;)


Kolor purpury przeczytałam już parę dobrych dni temu, ale wrażenie jakie na mnie wywarła ta książka pozostaje w takiej samej mocy jak po zakończeniu lektury. Wbrew temu, że to książka o bardzo trudnej tematyce i wbrew temu, że jest pisana zgodnie z pisownią osoby niewykształconej z błędami, czyta się ją bardzo szybko, niemalże pochłania człowieka światem przedstawionym i trudno tak naprawdę się od niej oderwać. Powieść jest zbiorem listów, które piszą dwie siostry do siebie nawzajem, choć zaczyna starsza z nich, Celia, listami do Boga. W listach tych opowiada o swoim ciężkim życiu w wielodzietnej rodzinie, jako najstarsza siostra, o wykorzystywaniu seksualnym przez kogoś, kogo uważała za ojca, o śmierci matki i dalszym ciągu wykorzystywania, o narodzinach dwójki dzieci, które zostały jej odebrane, a wreszcie o małżeństwie zaaranżowanym przez ojca, gdzie następuje ciąg dalszy tego wykorzystywania. Trudne, smutne, uwłaczające nie tylko kobiecości, ale człowieczeństwu w ogóle. Celia została wychowania w szacunku do mężczyzny, do ciężkiej pracy, od usługiwania. I nawet nie rozumie, że to co się dzieje z jej emocjami, do których zablokowała sobie dostęp to nieszczęście. Ogromne nieszczęście. Listy młodszej z sióstr, Nettie, są jakby z innego świata. Nettie jest bardziej wykształcona od Celi, udaje się jej też nie wyjść z przymusu za mąż, a wyemigrować z małżeństwem, które zaadoptowało dzieci Celi. Jeśli tak to można nazwać, bo z czasem historia obydwu sióstr, ich rodziców, oraz adopcji dzieci Celi zostanie lepiej wyjaśniona, a życie obu sióstr po wielu ciężkich perypetiach w końcu się odmieni i pozwoli przede wszystkim Celi, nareszcie decydować samej o sobie.

Alice Walker dostała za tę książkę nagrodę Pulitzera, Steven Spielberg wyreżyserował jej ekranizację, uważa się, że ta książka jest przede wszystkim feministycznym manifestem autorki, nie tylko pokazującym trudny los czarnoskórych kobiet w południowej części Stanów Zjednoczonych w latach 30-tych i 40-tych ubiegłego wieku, ale również broniącym ich praw do równouprawnienia, szczęścia, decydowania o sobie. W kontekście lektury słowo równouprawnienie nabiera naprawdę zupełnie nowego znaczenia. Dziś fakt decydowania o sobie, wybierania ścieżki kariery, decydowania o posiadaniu dzieci lub nie, wydają się dla nas kobiet oczywiste. Dla bohaterek Koloru purpury nie było to kwestią wyboru. Jeśli mężczyzna nie zdecydował inaczej kobieta musiała mu usługiwać, rodzić mu tyle dzieci ile przypadnie, pracować podczas gdy mężczyzna mógł robić ze swoim czasem co tylko chciał. Warto sobie uświadomić, że to co mamy dzisiaj zostało okupione przez lata cierpień i wykorzystywania innych kobiet. Dlatego jest to naprawdę ważna książka, z którą warto się zapoznać.

Kolor purpury, Alice Walker, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011


 W ramach odskoczni od trudnej tematyki sięgnęłam po książkę Katarzyny Pisarzewskiej Koncert łgarzy. Ponieważ autorkę znałam już z zabawnej książki Halo, Wikta! miałam przeczucie że i tym razem autorka mnie rozbawi.  Może nie do końca tak się stało, ale niewątpliwie parę razy zostałam przewrotnie zaskoczona. Po pierwsze warto wiedzieć, że to pastisz, którego strony pokryte są absurdalnymi dialogami, detektywem - kretynem, który zabłyśnie głównie głupotą, oraz akcją kryminalną, która została rzecz jasna ponownie sparodiowana do granic absurdu, a mordercą jest osoba spoza kadru ;) Ogółem czytadło na chwilę, bo pochłania się tę książeczkę w moment i choć czasami nie powiem, irytuje, to jednak jakoś trudno się oprzeć jej urokowi.
Cała akcja zaczyna się od tego, że pewna pisarka o niewątpliwie oryginalnym nazwisku, Halina Mentiroso, tworząca powieści romansowe ma dosyć swojego pisania bzdur i postanawia napisać książkę prawdziwą, godną miana literatury. Swoją drogą pięknie tu zostało obśmiane masowe produkowanie romansów, ich "zawiłej" treści i popularności, jak się okazuje, nie tylko wśród kobiet. W każdym razie nasza pisarka ma dosyć tego romansowego bełkotu i chce wydać swoje najnowsze dzieło. Jednakże książka ta zawiera wiele elementów biograficznych, które stają się niewygodne dla paru osób, którą to niewygodę pisarka postanawia wykorzystać szantażując zainteresowanych. Oczywiście w tej sytuacji musiało dojść do morderstwa na nieroztropnej pisarce, a po nim szeroko zakrojonych poszukiwań książki, która mogła namieszać wielu osobom w życiu. Książka jednak zniknęła jak przysłowiowa kamfora. I tu oczywiście pojawia się nasz detektyw kretyn, który ma za zadanie książkę odnaleźć i rzecz jasna przy okazji wyjaśnić zagadkę morderstwa. Którą o dziwo wyjaśnia ;) Polecam książkę dla odskoczni - po trudnym dniu, trudnej lekturze, albo po prostu dla odetchnięcia. Absurd, ironia, groteskowe tło warszawskich ulic i nietypowe zakończenie mogą zapewnić parę chwil rozrywki. Albo zgrzytania zębami, jeśli podejdzie się do tematu zbyt poważnie ;)

Koncert łgarzy, Katarzyna Pisarzewska, Świat Książki, Warszawa 2009

Czytaj więcej

środa, 8 sierpnia 2012

"7 razy dziś" Lauren Oliver

Czy można polubić rozwydrzoną, egoistyczną, zapatrzoną w siebie i swoje przyjaciółki, wredną nastolatkę? Czy można polubić dziewczynę, która planuje "zrobić to" ze swoim chłopakiem, co do którego uczuć nie jest pewna, jak również nie jest pewna swoich uczuć do niego, tylko po to, żeby "mieć to z głowy"? Czy można polubić nastolatkę, która wykorzystując swoją licealną popularność obrzydliwe uprzykrza życie innym, słabszym od niej psychicznie, mniej popularnym? Wyobraźcie sobie, że można. Na pewno nie na początku tej znajomości, na pewno nie po pierwszej obserwacji jej zachowań. Ale gdy zaczyna dojrzewać, zmieniać się i to w ciągu zaledwie kilku dni, choć tu to dość specyficzne określenie, nie tylko że ją polubiłam a nawet zaczęłam odrobinę podziwiać.

7 razy dziś to tak zwana powieść dla młodzieży, której wątkiem głównym jest jeden z bardzo przez mnie lubianych motywów (zarówno literackich jak i filmowych) powtarzalności jednego dnia, która to powtarzalność doprowadza osobę przeżywającą taki w kółko przerabiany dzień niemalże do szaleństwa, a ostatecznie do jakiejś poważnej zmiany. Słynny już Dzień Świstaka jest chyba najbardziej rozpoznawalnym filmem z tej serii, choć moim ulubionym jest odcinek "Archiwum X" zatytułowany Poniedziałek ;) W książce Lauren Oliver jeden i ten sam dzień, 12 lutego, Dzień Kupidyna, Sam Kingston przeżywa aż siedem razy, zanim zrozumie czemu musi powtarzać w kółko ten trudny dzień i co powinna zrobić, żeby zamknąć ten przeklęty krąg.

A zatem mamy Samanthę Kingston, która budzi się rankiem 12 lutego i ma przed sobą wspaniały dzień, pełen adoracji ze strony całego świata. W tym dniu w jej szkole obchodzi się Dzień Kupidyna, są rozdawane   romantyczne róże z liścikami, zwane Valogramami, a zatem ambicją każdej z dziewczyn jest otrzymanie jak największej ich ilości. Dlatego to jest tematem numer jeden rozmów Sam z jej przyjaciółkami -Lindsay, Elody i Ally, najbardziej popularnymi dziewczynami w liceum w Ridgeview. To oraz ważne wydarzenie jakie ma nastąpić w życiu Sam, czyli jej pierwszy raz z chłopakiem. Odrzucające prawda? Jednak to dopiero początek! Później jesteśmy świadkami dręczenia dziwnej, cichej dziewczyny przez wszystkie trzy przyjaciółki, wagarów i rozmów nadal w stylu "co ja na siebie włożę na wieczorną imprezę". Impreza zaś odbywa się zgodnie ze scenariuszem wszystkich amerykańskich filmów o nastolatkach - jest dużo alkoholu i wszelkiego rodzaju używek a młodzież ochoczo wlewa w siebie tego całe litry. Powrót samochodem do domu może więc skończyć się tylko w jeden z możliwych sposobów: wypadkiem. I tak właśnie się kończy ów dzień, a wraz z nim życie Sam. Tyle, że ból, uczucie spadania, hałas, wszystkie to doznania jakie ma Sam w ostatniej minucie życia, nie kończy wszystkiego. Po chwili znowu słychać budzik, a roztrzęsiona Sam ponownie przeżywa poranek 12 lutego. A potem znowu. I znowu.

Początek książki jest oczywisty i trochę banalny, nastolatki jakie są głównymi bohaterkami ciężko polubić, bo wydają się nie tylko płytkie i głupie, ale oprócz tego wredne i zapatrzone w siebie. Jednak wraz z każdym powtarzającym się dniem, każdym nowym odkryciem jakiego dokonuje Sam, poznajemy świat tych nastolatek taki jaki jest naprawdę, pod przykrywką błyszczyków i pewności siebie. A ten świat nie jest usłany różami, co oczywiście nie usprawiedliwia ich zachowań. Ale niejako tłumaczy i pozwala co nieco zrozumieć.

Podoba mi się lekkość pióra autorki, ale również to, że w pozornie prostą powieść wplotła wiele ważnych zagadnień, które za pomocą swojej bohaterki próbuje przekazać czytelnikowi. I podoba mi się również otwarte zakończenie w powieści. Po prostu: polecam :)


7 razy dziś, Lauren Oliver, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2011
Czytaj więcej

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Extrawertycznie inspiruje :)

Biegając z nożyczkami to tytuł jednego z moich ulubionych blogów nieksiążkowych.  Od jego autorki wiem, że inspiracją do nazwy był film, zaś film powstał na podstawie książki Augustena Burroughs. Nie byłabym sobą gdybym książki nie próbowała  zdobyć ;) Pech jest taki, że aktualnie jest ona niedostępna w księgarniach, ale od czego są wymiany na portalach bibliofilskich? ;) Zawalczyłam, zdobyłam, przeczytałam. I bardzo się cieszę, bo dawno nie czytałam tak zwariowanej książki. Zatem jestem bardzo wdzięczna za inspirację i za odkrycie intrygującego pisarza ;)

Niecodzienna lektura

Trzeba to powiedzieć wprost- w tej książce nic i nikt nie jest normalne. W każdym razie nie jest normalnie zgodnie z przyjętymi przez społeczeństwo zasadami. Dom, rodzina, wychowywanie dziecka każdemu kojarzy się z ciepłem rodzinnym, poczuciem bezpieczeństwa, nostalgią i tym podobnie. No dobrze, nie każdemu. Mi nie. Podobnie jak bohaterowi Biegając z nożyczkami, który jest alter ego pisarza, a którego trudno do końca potraktować poważnie. Ale biografia Augustena Burroughs niejako potwierdza ważniejsze wymysły pisarza, więc kto wie? Widziałam w życiu wiele szalonych domów, gdzie jedzenie leżało na podłodze, gdzie dzieciom podawano peta do odpalenia, gdzie rodzice nie mieli nic przeciwko temu, że ich 12-letnia córka sprzedaje swoje młode ciało za pieniądze. Więc czemu nie wierzyć Burroughs?

A powieściowy Augusten nie ma lekkiego życia. Jego matka jest zdecydowanie chora psychicznie, ojciec jest alkoholikiem, dom który wspólnie prowadzą.. No, nie można nazwać raczej bezpieczną przystanią. Prędzej bombą z opóźnionym zapłonem. Nie bez powodu Augusten już w wieku lat kilku przejawia niepokojąco obsesyjno - kompulsywne zachowania. Polerowanie błyszczących rzeczy. Owijanie wszystkiego w folię. Bo lubi jak się błyszczy, Przesadne dbanie o strój i wygląd, obsesyjne dbanie o czystość. Gdy zatem pewnego nieoczekiwanego dnia rodzice się rozwodzą, a matka przyznaje się w nietypowy sposób do swojej pedagogicznej porażki i zostawia chłopca u swojego szalonego psychiatry... Cóż, tego dnia Augusten przeżyje niezwykły szok na widok chlewu w domu doktora.. To co się dzieje w domu doktora Fincha to jedna wielka psychodeliczna zabawa w dom.  Wróżenie z fekaliów, burzenie sufitu, łykanie leków psychotropowych jak dropsów, przyłapywanie matki na seksie z inną kobietą, pobyt w szpitalu psychiatrycznym to zaledwie część tej przebogatej historii pełnej szaleństwa. Naprawdę, rzadko kiedy brakuje mi słów, gdy mówię o książce. A teraz przeżywam ten stan permanentnie, co każde zdanie. To jest po prostu coś niesamowitego, bo czuję podskórnie, że książka jest warta każdego dobrego słowa. Ale wkurzający psycholog we mnie kłóci się że to jest też trudna lektura. O zagubieniu, gdy sypie się jedyny znany dorastającemu dwunastolatkowi świat. O przemocy psychicznej i fizycznej nad nim. O nieodpowiedzialności i lekkiemu traktowaniu obowiązków rodzicielskich. O wszystkim tym, czego wolelibyście nie opowiadać swoim dzieciom. Lektura zdecydowanie dla dorosłych. I odrobinę zdystansowanych do świata i ludzi.


Biegając z nożyczkami, Augusten Burroughs, Sonia Draga, Katowice 2007

Czytaj więcej

sobota, 4 sierpnia 2012

Czerpiąc radość z drobiazgów

(..) złe emocje trzeba lekko przytulić, zanim pozwoli im się odejść *


Zespół Downa

Biorąc się za lekturę książki Kelle Hampton Nella. Piękno nieoczekiwanego zaczęłam się zastanawiać co ja wiem o zespole Downa. Zaglądam do mojego wielkiego zeszytu, w którym notowałam niegdyś wszystkie ważne notatki na studiach z psychologii. Notatka z zajęć o zdrowiu psychicznym, zespół Downa:  wada genotypu spowodowana dodatkowym chromosomem chromosomu 21, tzw. trisomia. Nie są znane przyczyny powstawania wady, badania wskazują że mają one prawdopodobny związek z wiekiem matki.  Dziecko z zespołem Downa rozwija się w nieco innym, trochę opóźnionym tempie w stosunku do swoich rówieśników, co jednak nie jest jednoznaczne z upośledzeniem umysłowym, ponieważ jak wykazały badania jego rozwój ma duży związek ze środowiskiem w jakim jest wychowywane dziecko. Wymaga jednak znacznie większej obserwacji, częstszych badań kontrolnych i specjalnej troski w wychowywaniu, Średnia wieku życia znacznie się zwiększyła od późnych lat 70-tych, kiedy wynosiła 25 lat; obecnie średnia wynosi 49 lat. Tyle z notatki. Co pamiętałam jeszcze? Mętne wspomnienia ze starego serialu Dzień za dniem, którego oglądałam w okresie szkolnym, a którym wtedy pokazał w ogóle problematykę zespołu Downa w życiu rodzinnym. I jeszcze pewna dziewczynka, z rodziny mojego męża, która urodziła się z dodatkowym chromosomem. Niezwykła, wrażliwa istota, która swoją nieśmiałością rozbraja chyba każdego.. I te niezwykłe, migdałowe oczy, które jak się okazuje, są niejako znakiem rozpoznawczym tego zespołu wad wrodzonych.

Piękno niespodziewanego

Kelle to młoda dziewczyna, która poznaje świat. Skończyła studia, zaczęła uczyć w szkole, marzy by kiedyś zostać matką. Ale na razie jest młoda i pełna marzeń. Ma dużo przyjaciółek, takich od serca, którym może zawierzyć wszystkie swoje uczucia. To dzięki nim poznaje Bretta, rozwiedzionego tatę dwóch chłopców, który podbija jej serce tak naprawdę już od pierwszego wejrzenia. Decyzja o ślubie i o założeniu rodziny jest więc naturalną konsekwencją ich uczuć. Potem pierwsza ciąża i narodziny pierwszej córeczki, Lainey. Kelle jest tak szczęśliwa, że pragnie podzielić się tym szczęściem z całym światem i tak powstaje jej blog Ciesząc się drobiazgami. Tam Kelle opisuje swoją codzienność, oraz wkleja zdjęcia, owoce swojej nowej pasji jaką stała się fotografia. Gdy po trudniejszych staraniach niż przy pierwszej ciąży Kelle zachodzi w ciążę ponownie jej radość jest olbrzymia. Oczekiwanie na kolejną córeczkę urozmaica przygotowywaniem drobnych prezencików dla odwiedzających ją bliskich w szpitalu, przygotowywaniem wyprawki dla małej córeczki, rozmowami z Lainey, którą czeka rola starszej siostry i obietnicami o wspólnej zabawie i więzi, jaka na pewno między dwiema małymi siostrzyczkami się narodzi. Gdy Nella przychodzi na świat to Kelle, nie lekarze, nie pielęgniarki, ani nikt z obecnych na sali porodowej, zauważa, że z Nellą nie do końca jest wszystko w porządku. Jej rozpaczliwe pytania "czy z nią jest wszystko w porządku" spotykają się ze skwapliwym potwierdzaniem, że "tak, wszystko jest w porządku". Ale nie było w porządku i w końcu lekarze potwierdzili to dodatkowymi badaniami: Nella urodziła się z zespołem Downa.
Cały świat Kelle runął w gruzach. Pierwsze dwie noce w szpitalu to był dla niej ciężki koszmar, z którego pragnęła się obudzić. Rzeczywistość jednak była nieubłagana. Jak łatwo się domyślić to co przeżywa w takiej chwili rodzic to niesamowity dramat. Dlatego oboje - i Kelle i Brett są załamani. Ich przyjaciele przeżywają ten smutek razem z nimi, przyłączając się do wspólnego pocieszania, spędzania z nimi trudnych chwil. I okazywania małej Nelli całego ogromu miłości, na jaki może się tylko zdobyć człowiek.
Ta książka opowiada o tym jak trudne chwile przeżywa rodzic dziecka z zespołem Downa, jakiej ewolucji podlega jego myślenie i samorozwój. I o tym jak można zmienić cały swój światopogląd z miłości.

 
Po lekturze

Gdy skończyłam czytać książkę byłam rozdarta między sprzecznymi emocjami. Zaczynałam pisać wpis do blogu kilka razy, za każdym razem w skrajnej opcji. W efekcie powstały dwie niemalże przeciwstawne wersje, choć z dokładnie tą samą konkluzją. Dlatego zarzuciłam plan rozwinięcia wpisu i po prostu weszłam na stronę blogu Kelle Hampton i zaczęłam czytać. I cóż, wsiąknęłam. Pomiędzy wpisy o dzieciach, rodzinie, przyjaciółkach, pomiędzy zdjęcia, pomiędzy tę niesamowitą miłość, matki do dzieci, dzieci do siebie nawzajem. Coś niesłychanego. Blog okazał się być dla mnie czymś bardziej czarującym i zachwycającym niż książka, którą właśnie skończyłam. Zaczęłam się zastanawiać co takiego ma w sobie blog czego brakuje książce? Bo przecież książka jest efektem właśnie wpisów do tego bloga! I wtedy doczytałam się, że w oryginale książka zawiera kolorowe zdjęcia, których polski wydawca nie opublikował. Oprócz tego cóż, polski wydawca chyba oszczędzał i na tłumaczu i na edytorze, bo książka jest wydana z mnóstwem błędów i kulejącym tłumaczeniem. Dopiero czytając blog Kelle Hampton zrozumiałam jak bardzo polska publikacja zubożyła tę ciekawą historię. I dlatego - tak, polecam Wam opowieść Kelle Hampton. Ale czytajcie ją w oryginale jeśli możecie, jeśli choć trochę znacie język angielski. A przy okazji oglądajcie zdjęcia ślicznej Nelli, jej starszej siostry i wszystkich tych osób, które przewinęły się przez książkę:

http://www.kellehampton.com/




Nella. Piękno nieoczekiwanego, Kelle Hamtpon, Wydawnictwo Rodzinne, Poznan 2012
* str. 222
Czytaj więcej

czwartek, 2 sierpnia 2012

Nazista u psychoterapeuty - "Problem Spinozy" Irvina Yaloma

Musi coś być w konkretnym czytelniku, co sprawia, że staje się on wyznawcą danej książki. *    


  Jestem trochę dziwnym czytelnikiem książek. Interesuje mnie na ogół zawartość książki najbardziej, spotkania z autorami, śledzenie stron autorów już mniej mnie interesują (blogi to coś innego ;D). W zasadzie nigdy się nie skusiłam na żadne spotkania z autorami, podpisywanie książek. Sama nie wiem czemu. W rzadkich przypadkach, gdy książka sprawia że padam na kolana, prowadzę coś w rodzaju śledztwa na jej temat. Tak jak to było w przypadku Obłędu Krzysztonia. Chciałam poznać autora, jego prywatną historię, jak również chciałam ją przybliżyć w moim wpisie poświęconym książce. Irvin David Yalom jest pod tym względem postacią dla mnie szczególną. To człowiek, którego chciałabym poznać, posłuchać jego wykładów, uczyć się od niego i czerpać pełnymi garściami z jego doświadczenia. Można by rzecz, że to mój swoisty mentor, choć nigdy nie miałam okazji go poznać. To ktoś o kim chciałabym krzyczeć niemalże "Czytajcie Yaloma!", choć mam pełną świadomość, że do żadnej lektury nie da się ot tak zachęcić, tym bardziej, gdy jest to tak specyficzna lektura. Bowiem Yalom pisze nawiązując do swojego doświadczenia zawodowego, jako psychiatra i psychoterapeuta. Nie każdy może mieć ochotę do czytania o procesie zmian zachodzących w psychice na skutek rozmowy. Nie każdy może lubić narrację prowadzoną w stylu rozmowy terapeutycznej. Zrozumiałe. Ale i tak chciałabym przybliżyć co nieco jego sylwetkę i opowiedzieć o jego najnowszej książce

Irvin David Yalom 

Urodził się w Waszyngtonie w 1931 roku (jak widać, dobry rocznik ;D), jego rodzice pochodzili z  rosyjskiej wioski, znajdującej się tuż przy granicy z Polską, skąd wyemigrowali do Stanów zaraz po pierwszej wojnie światowej i osiedlili się w biednej waszyngtońskiej dzielnicy. Nie byli ani wykształceni, ani oczytani, a ponieważ wszystko co robili było walką o przetrwanie, każda ewentualna książka służyła celom ekonomicznym, a nie przyjemności lektury. Yalom korzystał więc z biblioteki miejskiej, ale wycieczki w to miejsce były dość niebezpieczne, dlatego robił to tylko dwa razy w tygodniu. Wybory czytelnicze były kapryśne i przypadkowe. Na swojej stronie nawet przyznaje się, że wybrał przypadkową półkę znajdująca się w centralnym miejscu biblioteki, z której  zaczął czytać książki w kolejności alfabetycznej, od A do Z. W każdym razie czytał bardzo dużo w czym od razu odnalazłam pokrewieństwo dusz. Ukończył medycynę ze specjalizacją psychiatryczną, a swoją zawodową ścieżkę prowadził głównie jako psychoterapeuta, cieszący się zresztą dużym uznaniem w środowisku psychiatrycznym.W swoim dorobku ma kilka podręczników (Psychoterapia grupowa. Teoria i praktyka napisana wspólnie z Molyn Leszcz, Psychoterapia egzystencjalna), kilka zbiorów opowiadań terapeutycznych (jak omawiane w czerwcu Mama i sens życia) i cztery powieści (Kiedy Nietzsche szlochał, Leżąc na kozetce, Kuracja według Schopenhauera i ostatnia Problem Spinozy). Ilość wydanych płyt szkoleniowych dla terapeutów, ilość wystąpień, konferencji w jakich brał udział jest ogromna. Jest uwielbiany albo nielubiany, szczególnie to ostatnie obserwuję u polskich psychoterapeutów. Jednakże jest niewątpliwie postacią obok której trudno przejść obojętnie, gdy choć trochę się ją pozna.

Problem Spinozy


Chyba tylko Yalom mógł połączyć w jednej powieści tak skrajnie nie pasujące do siebie postaci. Baruch Spinoza, żydowski filozof, w którego dziełach był zakochany Goethe, oraz przyszły antagonista wszystkich Żydów, Alfred Rosenberg to bohaterowie Problemu Spinozy. Ta dwójka nie miała możliwości nigdy się spotkać, ale Rosenberg miał wszelką możliwość skorzystać ze spuścizny Spinozy. To czego przypadkiem dowiedział się Yalom podczas wizyty w muzeum poświęconym Spinozie dowodzi, że jak najbardziej próbował - podczas drugiej wojny światowej Rosenberg wywiózł z muzeum Spinozy cały zebrany w nim księgozbiór filozofa. Ale książki te ocalały i wróciły do muzeum. Dlaczego EER ograbiło niewielkie muzeum Spinozy? I co ma oznaczać dziwna uwaga dowódcy EER, Rosenberga, o rozwikłaniu problemu Spinozy?Ten temat tak zaintrygował Yaloma, że swoją kolejną powieść poświęcił próbie rekonstrukcji tamtych wydarzeń.

Powieść jest prowadzona w dwóch nurtach czasowych - pierwszy, poświęcony sylwetce Spinozy, rozgrywa się w drugiej połowie XVII wieku, drugi, poświęcony Rosenbergowi ma miejsce na początku XX wieku, prowadząc czytelnika nieuchronnie do wybuchu drugiej wojny światowej. W pierwszym odruchu można by rzec, że są to dwie opowieści, nie powiązane ze sobą w żaden sposób, oprócz tego, że Rosenberg czyta Spinozę. No właśnie, ileż jest w tym zdaniu ważnego przekazu. Antysemita czyta żydowskiego filozofa. Antysemita, który uważa, że nie chodzi o to czy Żyd jest ortodoksyjny, czy nie, czy wykluczony ze swojego społeczeństwa, jak Spinoza, czy nie, tylko o to, że to jest zła krew i koniec. Powieściowy Rosenberg więc wstydzi się takim zachwytem jakim obdarza dzieła Spinozy, nawet sam przed sobą. Próbuje znaleźć na to jakiekolwiek usprawiedliwienie i szuka wszelkich dowodów na to, że Spinoza jednak Żydem nie był. A to jego imię, zmienione z Barucha na Benedykt, ekskomunika jakiej został poddany już w wieku 24 lat czy brak przynależności do jakiejkolwiek formy życia w społeczeństwie żydowskim. Ale w końcu to jest zła krew, prawda? Dlatego Rosenberg cały czas przeżywa wewnętrzne rozdarcie w tym temacie. Nie jest to jednak jedyny powód jego rozstroju nerwowego. Nadwrażliwy, emocjonalny jak się okazuje nazista, ma ogromny kompleks w postaci samego Hitlera, który nie traktował Rosenberga tak jak ten tego oczekiwał, ani jak uważał, na to zasługiwał. Pojawia się zatem sylwetka psychiatry, który również zajmuje się szeroko pojętą psychoanalizą i tak oto Rosenberg rozpoczyna quasi - terapię. 

Powieściowy Spinoza to młody człowiek, którego jego własna gmina żydowska ekskomunikuje, nakłada klątwę  tzw. cherem i wyklucza ze swojej społeczności. Decyzja ta jest wynikiem głoszonych przez Spinozę poglądów, które jawnie naruszają wszystkie zasady jakich naucza się każdego Żyda. Spinoza podważa świętość Tory, uważając, że napisał ją człowiek, nie Bóg, podważa też wiarę w Boga w takiej formie w jakiej go nauczano - że jest on podobny do człowieka, ponieważ Spinoza rozumiał Boga bardziej jako naturę, niż istotę. Co więcej podważał istnienie życia po śmierci, a to już nie mogło być przemilczane. Po przeprowadzce z rodzinnego miasta Spinoza oddaje się swoim przemyśleniom oraz pisaniu najważniejszych dzieł, z jakich jest znany do dzisiaj.

Co zatem łączy te dwie postaci? Próba zrozumienia siebie. Obaj powieściowi bohaterowie, zarówno Spinoza, jak i Rosenberg przeprowadzają tę ważną próbę rozmawiając z najbardziej zaufanymi sobie osobami. Są to rozmowy szukające podłoża własnych decyzji, namiętności, rozumowego wyjaśnienia podstawowych zagadnień istnienia. I to właśnie te rozmowy stanowią sedno całej powieści, a nie historia życia obydwu postaci. Na przykładzie zaś życia obu tych bohaterów, możemy zauważyć jak trafnie napisał Spinoza, że człowiek (..) poddający się afektom, nie jest panem siebie, lecz włada  nim los** dlatego walczący ze swoim namiętnościami Spinoza przeżył swoje życie zgodnie ze swoją filozofią, a Rosenberg który poddawał się swoim emocjom przerywa psychoanalizę i oddaje się swojej ulubionej namiętności - walce z Żydami, by ostatecznie zostać powieszonym na mocy wyroku sądu w Norymberdze. 

Po lekturze

Mam żal do wydawnictwa. Tłumaczenie momentami mogłoby być lepsze, brakujące przyimki i spójniki może nie są największym problemem, bo człowiek i tak machinalnie w myślach sobie je dodaje, ale wrażenie niechlujności.. było. Lektura książek Yaloma dotąd smakowała mi ze względu na specyfikę jego wypowiedzi i to najważniejsze w tej powieści było, ale pamiętam, że gdy przeczytałam wstęp do książki w oryginale trochę inaczej się to czytało niż ten przekład. Biorąc jednak pod uwagę ogrom ważnych przemyśleń, konkluzji i wniosków książka ma ogromną wartość, niezależnie od jakości wydania. Liczę jednak na późniejsze, poprawione wydania. I ponowną lekturę :)


Problem Spinozy, Irvin D. Yalom, Wydawnictwo Zielone Drzewo, Warszawa 2012
* str. 40
** str. 324
I  

Czytaj więcej
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Autorzy

A.S.Byatt Adam Bahdaj Adriana Szymańska Agata Tuszyńska Agatha Christie Agnieszka Jucewicz Agnieszka Topornicka Agnieszka Wolny-Hamkało Alan Bradley Albert Camus Aldona Bognar Alice Hoffman Alice Munro Alice Walker Alona Kimchi Andrew Mayne; tajemnica Andrzej Dybczak Andrzej Markowski Andrzej Stasiuk Ann Patchett Anna Fryczkowska Anna Janko Anna Kamińska Anna Klejznerowicz Anne Applebaum Anne B. Ragde Anton Czechow Antoni Libera Asa Larsson Augusten Burroughs Ayad Akhtar Barbara Kosmowska Bob Woodward Boel Westin Borys Pasternak Bruno Schulz Carl Bernstein Carol Rifka Brunt Carolyn Jess- Cooke Charlotte Rogan Christopher Wilson Colette Dariusz Kortko David Nicholls Diane Chamberlain Dmitrij Bogosławski Dorota Masłowska Edgar Laurence Doctorow Eduardo Mendoza Egon Erwin Kisch Eleanor Catton Elif Shafak Elżbieta Cherezińska Emma Larkin Eshkol Nevo Ewa Formella Ewa Lach Francis Scott Fitzgerald Frank Herbert Franz Kafka Gabriel Garcia Marquez Gaja Grzegorzewska Greg Marinovich Grzegorz Sroczyński Guillaume Musso Gunnar Brandell Haruki Murakami Henry James Hermann Hesse Hiromi Kawakami Honore de Balzac Ignacy Karpowicz Igor Ostachowicz Ilona Maria Hilliges Ireneusz Iredyński Iris Murdoch Irvin Yalom Isaac Bashevis Singer Ivy Compton - Burnett Jacek Dehnel Jakub Ćwiek Jan Balabán Jan Miodek Jan Parandowski Jerome K. Jerome Jerzy Bralczyk Jerzy Krzysztoń Jerzy Pilch Jerzy Sosnowski Jerzy Stypułkowski Jerzy Szczygieł Joanna Bator Joanna Fabicka Joanna Jagiełło Joanna Łańcucka Joanna Marat Joanna Olczak - Ronikier Joanna Olech Joanna Sałyga Joanna Siedlecka Joanne K. Rowling Joao Silva Jodi Picoult John Flanagan John Green John Irving John R.R. Tolkien Jonathan Carroll Jonathan Safran Foer Joseph Conrad Joyce Carol Oates Judyta Watoła Juliusz Słowacki Jun'ichirō Tanizaki Karl Ove Knausgård Katarzyna Boni Katarzyna Grochola Katarzyna Michalak Katarzyna Pisarzewska Kawabata Yasunari Kazuo Ishiguro Kelle Hampton Ken Kesey Kornel Makuszyński Krystian Głuszko Kurt Vonnnegut Larry McMurtry Lars Saabye Christensen Lauren DeStefano Lauren Oliver Lew Tołstoj Lisa See Liza Klaussmann Maciej Wasielewski Maciej Wojtyszko Magda Szabo Magdalena Tulli Maggie O'Farrel Majgull Axelsson Małgorzata Gutowska - Adamczyk Małgorzata Musierowicz Małgorzata Niemczyńska Małgorzata Warda Marcin Michalski Marcin Szczygielski Marcin Wroński Marek Harny Marek Hłasko Maria Ulatowska Marika Cobbold Mariusz Szczygieł Mariusz Ziomecki Mark Haddon Marta Kisiel Mathias Malzieu Mats Strandberg Matthew Quick Melchior Wańkowicz Michaił Bułhakow Milan Kundera Mira Michałowska (Maria Zientarowa) Natalia Rolleczek Nicholas Evans Olga Tokarczuk Olgierd Świerzewski Oriana Fallaci Patti Smith Paulina Wilk Paullina Simons Pavol Rankov Pierre Lemaitre Piotr Adamczyk Rafał Kosik Richard Lourie Rosamund Lupton Roy Jacobsen Ryszard Kapuściński Sabina Czupryńska Sara Bergmark Elfgren Sarah Lotz Serhij Żadan Siergiej Łukjanienko Sławomir Mrożek Stanisław Dygat Stanisław Ignacy Witkiewicz Stanisław Lem Sue Monk Kidd Suzanne Collins Sylvia Plath Szczepan Twardoch Tadeusz Konwicki Terry Pratchett Tomasz Lem Tore Renberg Tove Jansson Trygve Gulbranssen Umberto Eco Vanessa Diffenbaugh Virginia C. Andrews Vladimir Nabokov Wiech William Shakespeare William Styron Wioletta Grzegorzewska Wit Szostak Witold Gombrowicz Wladimir Sorokin Wojciech Tochman Zofia Chądzyńska Zofia Lorentz Zofia Posmysz

Popularne posty

O mnie

Moje zdjęcie
Nie lubię kawy na wynos: zawsze się oparzę i obleję. Maniakalnie oglądam "Ranczo" i jeszcze "Brzydulę".Uwielbiam zimę. I wiosnę. I jesień. I deszcz. Lubię ludzi. Kocham zwierzęta. Czytam, więc wmawiam sobie, że myślę.